Beskidy stają się ślubnym Eldorado województwa śląskiego!

- To nie myśmy się ogłosili ślubną stolicą, ktoś rzucił takie hasło i przyjęło się - mówi Sabina Bugaj, szefowa promocji w Szczyrku. Od tego czasu minęły jakieś dwa lata i można śmiało stwierdzić, że turystyka ślubna pod Skrzycznem rozwija się na całego (miasto tworzy nawet stronę w internecie poświęconą tylko ślubom w Szczyrku).

Do miejscowości przyjeżdżają powiedzieć sakramentalne "tak" pary z całej Polski, ale nie tylko. Dziś odbędzie się pod Skrzycznem ślub polskiej pary mieszkającej w Kuwejcie, niebawem młodych ludzi z Niemiec.

Ks. Andrzej Loranc, proboszcz parafii św. Jakuba Apostoła mówi, że wzrost jest widoczny. Rocznie na około sto ślubów, 30 biorą miejscowi, a 70 przyjezdni.

W organizacji nietypowych ślubów wyspecjalizował się hotel Alpin, ale coraz więcej przedsiębiorczych górali włącza się do ślubnego biznesu - robiąc m.in. bukiety czy zarabiając na pamiątkach weselnych. Każdy może znaleźć się w tym interesie, choć nie wszyscy potrafią jeszcze wyczuć możliwości. Bugaj opowiada, że jeden z właścicieli niewielkiej karczmy stwierdził, iż to biznes nie jest dla niego.
- To nie tak. Mniejszy lokal może się nastawić na organizowanie wieczorku zapoznawczego dla swatów czy zaręczyn - podpowiada.

Wiele zależy od kreatywności i elastyczności, zwłaszcza że młode pary mają różne życzenia. Jedno z najbardziej nietypowych było takie, że nowożeńcy chcieli powiedzieć sakramentalne "tak" w balonie, bo oboje byli pilotami szybowców. Ich marzenie zostało spełnione. Odbyło się to w ten sposób, że właściwy ślub wzięli w urzędzie, a w balonie, w obecności gości i aktora czytającego ślubną przysięgę, ceremonia została powtórzona.

W Beskidach drugim miejscem popularnym wśród nowożeńców jest Zameczek Prezydencki w Wiśle. Wynajęcie tamtejszej kapliczki z 1909 r. kosztuje 150 zł. Jak się dowiedzieliśmy, ceremonie odbywają się nawet gdy w obiekcie przebywa prezydent Bronisław Komorowski. Za jego poprzedników nie było takiej możliwości.

Marzenia i pasje młodej pary
Rozmowa z Marzeną Mielczarek ze Szczyrku, specjalistką od organizowania nietypowych ślubów

Ślub w klimatach arabskich lub w stylu rock and rolla to fanaberia?
Odchodzenie od tradycyjnych przyjęć weselnych, choć elementy tradycji są zachowane w każdym przyjęciu, ma głębszy sens. To raczej wyrażenie przez parę młodą jej marzeń, próba pokazania pasji, dążenie do tego, żeby ślub był czymś innym, a każdy z gości poczuł się na przyjęciu jak u siebie w domu.

"Jak u siebie w domu", czyli...
Na przykład przygotowujemy ślub polskiej pary z Kuwejtu, będą goście z tamtego kraju, więc staramy się, żeby część sali miała arabski klimat, m.in. pojawią się palmy, menu w języku arabskim, a nawet obrusy z motywami arabskimi.

Kto najczęściej decyduje się na nietypowy ślub?
Ludzie z różnych zakątków Polski, często mieszkający i pracujący za granicą, wykształceni, mający swoje pasje. Ludzie z naszego regionu są bardziej tradycyjni, choć oczywiście nie wszyscy.

Czy taki nietypowy ślub jest dużo droższy od ślubu tradycyjnego?
Niekoniecznie. Ceny są bardzo różne, bo każde przyjęcie ma swoją specyfikę. Sztuka polega na tym, by za normalne ceny zrobić coś, co wygląda jak milion dolarów.